Mówi Aleksandra Mioduska, pedagog Studia Baletowego przy Operze Nova w Bydgoszczy:

Krystynę Gruszkównę poznałam w 1977 roku. Była solistką baletu i choreografką, a od 1 września 1974 do 31 sierpnia 1982 roku kierowniczką baletu i choreografką w bydgoskiej operze i operetce. Tu powstały jej bardzo dojrzałe, żywiołowe i wyraziste układy choreograficzne. Tutaj zrealizowała także dzieło swojego życia – balet Rodiona Szczedrina Anna Karenina, a ja miałam szczęście nie tylko się temu przyglądać, lecz także czynnie w tym uczestniczyć, bo spotkanie z Gruszkówną zmieniło moje życie. Od dziecka byłam zafascynowana tańcem i go uprawiałam. Poprosiłam Gruszkównę, by pozwoliła mi ćwiczyć z zespołem. Początkowo odmówiła, bo byłam jej potrzebna jako pisząca o balecie dziennikarka. W końcu ją uprosiłam i w 1979 roku przyjęła mnie do zespołu baletowego bydgoskiej opery i operetki. Tak zamieniłam maszynę do pisania na pointy. Swoje umiejętności potwierdziłam w 1983 roku dyplomem szkoły baletowej, a w 1985 roku pani Krystyna powierzyła mi tytułową główną rolę w Annie Kareninie w Operze Krakowskiej.

Krystyna Gruszkówna nie jest dla mnie tylko wspomnieniem, bo dwa razy w tygodniu telefonujemy do siebie. Wspomnień mam jednak co niemiara. Epizody z jej życia znam z jej relacji, sama także uczestniczyłam w niektórych wydarzeniach. Utkwił mi w pamięci obraz, jak podczas okupacji nosiły wraz z mamą do warszawskiego getta chleb dla dentystki mamy – Żydówki. Nie przypuszczała wtedy, że wiele lat później poświęci sporo czasu kulturze żydowskiej i opracuje choreografię do Skrzypka na dachu. 

Najbardziej groteskowe wydarzenie w jej biografii rozegrało się pod koniec wojny. Po uzyskanej w 1943 roku baletowej maturze postanowiła tańczyć dla polskiego wojska. 20 sierpnia 1944 roku została przyjęta do Zespołu Reprezentacyjnego II Armii Wojska Polskiego. Tańczyła w za dużych żołnierskich butach. Podczas jednego ze spektakli wywijała mazura tak zamaszyście, że but przeleciał nad głową dyrygenta i trafił w głowę gen. Stanisława Popławskiego – dowódcy II Armii WP. Ten schylił się i powiedział: "Kulom się nie kłaniałem…". Noc szeregowa Gruszkówna spędziła w milicyjnej pace. Gdy kapitanowi milicji minął atak śmiechu wywołany przyczyną aresztowania tancerki, nakarmił niefortunnego szeregowca plackami. Rankiem, na polecenie jednego z rosyjskich generałów, przyjechał gazik z żołnierzem, który wziął miarę na małe żołnierskie buty dla Gruszkówny.

Ostatni raz ćwiczyłam z panią Krystyną na sali baletowej w październiku 2006 roku. Była zaproszona na 50-lecie Opery Nova w Bydgoszczy połączone z oddaniem do użytku nowego gmachu. Poprosiłam ją, by pokazała dziewczętom podstawy flamenco. Zrobiła to tak, że dziewczyny zaniemówiły. Specjaliści doskonale wiedzą, co to znaczy dobrze nauczyć flamenco. A pani Krystyna potrafi to jak mało kto w Polsce.

Ze wspólnej pracy zapamiętałam, że jako choreograf cyzelowała z każdym tancerzem jego partię z niesłychanym pietyzmem. Potrafiła w ostatnim rzędzie dostrzec talent i umiejętnie go szlifować. Jako tancerka, pedagog, choreograf oraz człowiek była utalentowana, pracowita i kierowała się głębokimi zasadami etycznymi. Nigdy nie mówiła źle o swoim zespole i była wrażliwa na ludzkie problemy.

W zakulisowych rozmowach nazywano ją matką pszczołą, Krysią Leśniczanką, Słoneczkiem i Szarlotką. Gdy była zdenerwowana, przeważnie liczyła do 10, by się uspokoić, ale zdarzały się uwagi typu:Pani się kłania jak kelnerka. Kto pani dał magistra?. W głębi serca była jednak zawsze serdeczna i uczuciowa.

27 lat na scenie jako tancerka, 43 lata pracy pedagogicznej, 69 ułożonych choreografii. Czy można chcieć czegoś więcej? Można. Do dziś pani Krystyna żałuje, że nie zostały zrealizowane w jej choreografii balety Dybuk, Jarosławna i Królowa Krystyna. Gdy ktoś pyta, kim jest dla mnie Krystyna Gruszkówna, bez wahania odpowiadam: przede wszystkim wielkim autorytetem. Pod każdym względem.